Imprezowanie autystyka trwa długo. Zaczęliśmy w poniedziałek od nieudanej wycieczki do Bałtowa/park rozrywki/, bo okazało się zamknięte. Obiecane “Artur bawić”, powtarzane w kółko w samochodzie nie wypaliło. Narada z Mikim i Tomaszkiem jako obstawą i jazda do lokalnej, ostrowieckiej galerii, gdzie książek nabyliśmy tym razem trzy!!! i lodów pełny brzuch. Wszystko sponsorowane. Jak szaleć, to szaleć, więc zahaczyliśmy o McDonalda, gdzie synek ukradł ze stojaka Wyborczą /dorzucili się do prezentów/, a żeby nie było za dobrze, to kolejną godzinę spędziliśmy w samochodzie czekając na spóźniony mocno autobus z wujkiem, czyli Grzegorzem, który ze Szwecji wracał. Wtorek jakoś przetrwaliśmy z żądaniem powtórki poniedziałkowych rozkoszy. Wtorek to u nas dzień zaopatrzenia domów, wszyscy w rozjazdach, więc na rodzinną uroczystość trzeba było czekać do środy. Chociaż Janek wpadł z Warszawy i 2 ręczniki ze słoniami dostarczył, co na chwilę zaspokoiło niecierpliwość. W środę od rana Pipi peklowała karkówkę. Tomasz ze mną i Hrabią pognał świtem do kieleckiej cukierni po tort bezowy. Pani w cukierni lekko uniosła brwi, kiedy prosiłam o stosowny napis “Sto lat Świrusowi”, ale wykonała ze zrozumieniem, bo Świrus wyciągał już łapki po paczkę. Niósł do samochodu jak relikwię z pełnym rozeznaniem, że tort jest przystawką do “lezentów”. Goście dopisali, czyli cały nasz rodzinno-wspólnotowy klan, księża kręcili się “na obsłudze”, a nasz Jubilat nie był w stanie lezentów sam do domu zanieść. Takich urodzin nawet książęta nie mają. Stuknęło Arturowi lat 32, co oznacza 29 lat naszej wspólnej wędrówki przez życie. Dziękuję Ci, Arturze, że jesteś.

The specified gallery is trashed.

Nie-autystyków życie biegnie w zawrotnym tempie. Ciągły ruch tam i z powrotem do Krakowa, gdzie kończymy bez końca. Ale w sobotę otwieramy i pewnie jeszcze długo będzie docieranie.

I nowa robota rozpoczęta. Dach na domku pani z niepełnosprawnym synem już nowiutki, zaczynamy hm….właściwie budowę, bo chałupka ledwie, ledwie się trzyma. Tu przydaje się reguła św.Franciszka: “W przypadkach trudnych bracia robią co mogą”.

Wylewka pod windę dla nie pełnosprawnego Grzegorza zrobiona. Pomiędzy jazdami do Krakowa Kazimierz zdążył to zrobić, bo czas nagli.

W Medyni domek starszej pani już właściwie gotowy. Meble tylko musimy zwieść. Wpadłam tam z Mikim, kocham ten malutki dom i wróciłam z wiadrem grzybów uzbieranych przez Chłopaków.

Do Brwinowa zawitał transport ponad setki paczek z dobrościami wszelkimi. Dwaj Tomasze- Kaczyński i Laskowski to zorganizowali. Dziękujemy.

Cud jakiś chyba, bo prawdopodobnie uda się skompletować personel pielęgniarsko-opiekuńczy do warszawskich domów. Na razie na ratunek Reni pojechał z Zochcina Tomasz, który oprócz polityka społecznego jest ratownikiem medycznym i pazurów poobcinał oraz wykąpał i poopatrywał wiele. U nas ludziska -co jeden, to bardziej schorowany- jak nie fizycznie, to psychicznie słaby, a najczęściej dwa w jednym. Zdaje się, że licencjat z polityki społecznej nie uratuje go przed kursem z organizacji pomocy społecznej, niezbędnym do bycia kierownikiem schroniska dla ludzi bezdomnych./koszt od 3 tys. zł/. A sama go na te studia nakłaniałam, przewidując, że system będzie wymagał papierka do pomocy naszym bezdomnym braciom. Jednak, jak widać, system jest cwańszy. Bogu dzięki karczmarz w Betlejem nie musiał się wykazać takowym, kiedy otwierał drzwi, a potem udostępniał stajenkę Świętej Rodzinie. Z pewnością nie spełniała standardów. Podobnie, jak gospoda, w której dobry Samarytanin ulokował ofiarę zbójeckiej napaści, a także  jak chałupka, którą remontujemy, w której mieszkała uboga kobieta z niepełnosprawnym synem i wiele innych domów, które naprawialiśmy.

Każda epoka ma swoje ewangeliczne wyzwania. Ubogich mieć będziemy zawsze wśród nas, póki ten świat nie zostanie ostatecznie przemieniony przez Miłość. Kiedy to nastąpi? Każda najmniejsza cząstka dobra czas ten przybliża. Czy wyzwaniem współczesności nie jest spotkanie? System jest pokusą, którą możemy zechcieć zastąpić braterstwo  i odpowiedzialność za innych, za świat. Jakoś mi się wydaje, że u św.Piotra kryterium oceny wymknie się systemom. Nawet tym, z pozoru “katolickim”, jakie usiłujemy stale wdrażać, żeby poczuć się bezpiecznie. Nie ilość karteczek od spowiedzi czy liczba piątków, w których zjedliśmy kaszankę będzie ważna. I głębokość przyklęku. Może liczba uśmiechów Arturów będzie się liczyć? Chyba, że się mylę.

Nad-obowiązkowo

Niech się nikt nie obraża. To żart!

Para narzeczonych ginie na parę dni przed ślubem w wypadku. Oboje stając przed św.Piotrem pytają: “Czy można wziąć ślub w Niebie?” Święty się zafrasował, ale poprosił, żeby poczekali. Mijają tygodnie, młodzi wciąż siedzą przed bramą i czekają. Wreszcie pojawia się Piotr z odpowiedzią: “Tak, można”. Wówczas pada kolejne pytanie: “Czy można w Niebie wziąć rozwód?”. Święty Piotr robi się czerwony ze złości.
“Kilka tygodni szukałem księdza, żeby odpowiedzieć na pierwsze pytanie. Nie mam czasu na szukanie miesiącami prawnika.”

Zmarły staje u bram św.Piotra. Ten mu objaśnia:
“Tutaj są takie zasady: Potrzebujesz stu punktów, żeby wejść. Powiedz mi o swoich dobrych czynach, a ja powiem, ile za to jest punktów.” 
“Dobrze”, mówi człowiek. “Byłem szczęśliwie żonaty z tą samą kobietą przez 52 lata i nigdy jej nie zdradziłem.”
“Wspaniale”, mówi św.Piotr. “Dwa punkty.”
“Hmmm, mówi człowiek. Wygląda na trudniejsze zadanie niż myślałem. Zatem, chodziłem regularnie do kościoła, byłem wolontariuszem w więzieniu i tam ewangelizowałem przez 25 lat.”
“Brawo, trzy punkty”, wykrzykuje św.Piotr.
“Tylko trzy punkty” denerwuje się mężczyzna. “Wygląda na to, że można się tu dostać tylko z Łaski Bożej”
“Bingo! Sto punktów i wchodź.” odpowiada św.Piotr.