Artur od Wigilii, jak zwykle prawie nie je i czeka na św. Mikołaja. Ubieranie choinki jest dla niego znakiem, że będą prezenty. Były, ale a nic nie może przyjąć do wiadomości, że to koniec balu do następnego roku. Dlatego nadal czeka na powtórkę świętego. Chyba rozbierzemy choinkę, bo to znak, że na prawdę nie ma już na co czekać. Oczywiście mam w zanadrzu coś w rezerwie, ale to tylko wydłuża mękę. Św. Mikołaju, dla autystyków  powinno być codziennie!
Ze względu na przyjazd dzieci z internatów i zaśnieżone, potwornie śliskie drogi robię za mamusię prawie wzorową. Jeszcze gdyby zamarzły telefony byłoby usprawiedliwienie absolutne dla kradzionej chwili normalnego życia. Pranie, sprzątanie, gotowanie/właśnie pieczemy babkę drożdżową w takim specjalnym automacie/ przywracają normalny wymiar życia. Jestem przez chwilę człowiekiem, a nie instytucją. A jeśli już nie mogę wiele zrobić, to niech Pan Bóg się pomartwi o całą resztę. W końcu to On jest szefem meteo.
I można posłuchać nocą ciszy Bożego Narodzenia. Kiedy ostatnie dziecko położy się wreszcie spać.