Pamiętam młodego człowieka umierającego na raka w naszym schronisku dla chorych. Powiedział mi: spaprałem sobie życie przez alkohol. Wiem, że umrę. Ale jestem szczęśliwy. Zgłupiałam, bo sytuacja była daleka od szczęścia. Potwornie spuchnięty leżał prawie bez ruchu. On zrozumiał moje zażenowanie i powiedział- pogodziłem się z rodziną. Ogromna większość mieszkańców naszych domów to ludzie w gruncie rzeczy pogodni. Chyba nigdy nie słyszałam, żeby urągali bogatym, zazdrościli tym, co mają luksusy. Owszem, są osoby chore psychicznie, uzależnione, aroganckie i agresywne. Ale to co innego. Niektórzy walczą o godne życie mimo swoich słabości. Niektórzy nie są w stanie. I często w kaplicy, wieczorem mówimy sobie: może jesteśmy bogatsi niż Bill Gates? Doszliśmy, przynajmniej niektórzy, do zrozumienia, że nie mamy nic, a mimo to mamy wszystko. Nic nam się w życiu niby nie udało, a jednak jesteśmy spokojni. Mamy za sobą szukanie szczęścia tam, gdzie -już to wiemy- nie można go znaleźć. W alkoholu, seksie, pieniądzach, czasem władzy.
I dziwię się ciągle, że ci, którzy nic nie mają są mniej zgorzkniali niż ci, co ciągle mają całkiem sporo.