Jeśli w ciągu najbliższych dni ktoś z mojej ekipy zgłosi zapotrzebowanie na zakupy przez internet, to pogryzę!!!!! Ostanie kilka dni to wyszukiwanie, porównywanie jakości i cen, pilnowanie faktur i paczek. Niepełnosprawna pani, która śpi na podłodze w dalekim mieście- wersalka, kołdra, poduszka itp. to tylko czubek góry. Wersalka trafi do Krakowa, stamtąd Miki ją dostarczy, bo ma najbliżej. Kobitka sama przecie nie wniesie i nie złoży.


Kończą się zapasy środków ochrony, a epidemia się rozwija. Nasz punkt testowania połyka mnóstwo- bo pracownicy muszą się ubrać co dzień w nowe, dezynfekować itd. Z ludźmi do lekarzy też jeździmy jak kosmonauci. Jako, że i tak siedzę często w domu z powodu Artura, to jestem kwatermistrzem i szefem logistyki, oraz sprawdzaczem, czy wszyscy mają, co niezbędne. Oczywiście we wszystkich naszych domach na bieżąco robi się zaopatrzenie. Często robota trwa do północy: pojechać do marketów, które dają żywność-po zamknięciu, czyli po 20-tej, załadować, rozładować, przebrać-co da się zjeść przez ludzi, a co zjedzą zwierzaki, zabezpieczyć, ewentualnie nadmiar rozdać innym. Nie kaprysimy, bo dzięki temu nasi ludzie mają dobre jedzenie, ale …..z nieba nie leci. Zresztą nic nigdy nie leci, oprócz Łaski Bożej.

Cud rozmnożenia chleba nie polegał na tym, że każdemu z tłumu nagle chleb wylądował w łapce, tylko Apostołowie musieli się mocno nabiegać, żeby każdemu rozdać to, co mnożyło się w ich koszach. W upale, kilku tysiącom!

Jako, że mamy ludzi schorowanych, to jazdy do wszelkiego rodzaju lekarzy zajmują całe dnie, a nawet kilka na jednego chorego, bo często całujemy klamkę w przychodniach i szpitalach i trzeba wracać z uporem, do skutku. Epidemia te problemy tylko nasiliła.


W Sopocie – nasza Zupa na Monciaku zwija czasowo interes i znów przechodzi na rozwożenie paczek. Wirus. Ku uciesze tamtejszych władz, które cosik tej imprezki nie lubią. A ta zmiana to potrzeba konserw i suchego prowiantu. O to najtrudniej.


W niedzielę św.Franciszka- odpust w Nagorzycach. Myszy mogą harcować do woli po łóżkach i pokojach. Garfield i tak nigdy nie okazywał zainteresowania. Będą też przysmaczki dla sierściuchów, papugi i rybek. Inżynier i Wiola upiekli ciasta. Zapraszamy. Tylko biedny kurczak nie doczekał i wpadł w rosół.

A tak serio, to wołanie Franciszka o pokój -pojednanie z Bogiem, ludźmi i naturą pozostaje żywe, może z wiekami coraz bardziej. Głusi jesteśmy i skutki znamy. Zniszczony świat, miliony trupów i cierpień ludzkich. Także i zwierzęcych. I pretensje do Pana Boga. Gdyby tak zamiast oglądać się na innych, samemu zabrać się za robotę- miliony małych punktów pokoju zaleją świat.

Bez wytarcia oczu Ewangelią nie zobaczymy tego, co widział Franciszek. Też żył w burzliwych czasach, bo nie ma czasów nie-burzliwych. Bywają też straszne. Takie przeżyło pokolenie moich rodziców. Świat jest stale do remontu. Tylko fachowców ciągle mało.

Franciszek w trędowatym zobaczył brata, zobaczył Chrystusa. Nie bez wewnętrznej walki. Nie bez pokonania wstrętu. To był początek jego drogi-nawrócenie. W słońcu, wietrze, księżycu- piękno.
Czuł, że należy do Wszechświata, a Wszechświat do Boga. Był wolny na maksa podlegając wszystkim. Wierzył w siłę miłości, nie przemocy. Utopia? Hm…..jeśli Ewangelia i wezwanie do naśladowania Chrystusa jest utopią, to gdzie my jesteśmy, chrześcijanie? Jeśli do jej głoszenia potrzebujemy policji, wojska, polityków? Oni chętnie obiecają nam…..”święty spokój”. Czy na prawdę święty? Miłość wymaga ryzyka. Bóg posyłając Syna zaryzykował.

Rozpoznanie brata w trędowatym to początek budowy świata według Boga. To początek budowy pokoju. Nie da się go zbudować zostawiwszy wszystkich trędowatych świata za drzwiami. Także tych, którzy koczują na Lesbos. Także ludzi na naszych ulicach. Także żyjących w nędzy, starych i niezaradnych. Także niewdzięcznych, śmierdzących, zagubionych, uciążliwych, głupich, grzesznych, aroganckich. Bóg się o nich upomina. Nie z batem, a z miłością.


W ramach budowy pokoju- rodzice Kuby, szefa Jankowic, przybywszy z bardzo daleka- otworzyli na chwilę w kuchni pracownię pączków, zatrudniwszy chętnych mieszkańców do pomocy. Robota za friko, pączki też. Były świetne. Kubowy Tata jest cukiernikiem.


Nadobowiązkowo

Św. Franciszek z bratem Jupiterem odwiedza La Vernę- miejsce stygmatów świętego. Jest wiek XX. Przed bazyliką tłumy, dziesiątki autokarów, hałas. Franciszek patrzy zasmucony, ale tylko troszeczkę, bo smutek jest uczuciem grzesznym. Brat Jupiter wpada na pomysł, żeby poprzebijać opony hałasujących samochodów.

-A może byśmy wzięli się do roboty i zaczęli walczyć z diabłem?
-Jak? -w oczach Franciszka zapaliły się żywe błyski.
-Na początku przekłujemy opony wszystkich samochodów stojących na parkingu.
Dobry ojciec Franciszek zamyślił się, spochmurniał i rzekł:
-Nawet z diabłem nie należy walczyć podstępnymi i złośliwymi sposobami.
Zmarszczył czoło i dorzucił:
-Pan Jezus powiedział, że człowiek określa sam siebie za pomocą środków jakimi się posługuje w walce z przeciwnikiem.
-Słusznie – odparł brat Jupiter, ale nie mógł sobie w żaden sposób przypomnieć, czy i w jakich okolicznościach Jezus wypowiedział te słowa.

R.Brandstaetter “Inne kwiatki Świętego Franciszka z Asyżu” wyd.PAX 1976